A Sylwestra spędzimy na Śnieżce- relacja z drogi

dodano 04 Stycznia 2014  
 
A Sylwestra spędzimy na Śnieżce- relacja z drogi

Umówiliśmy się o 19:00 przy Wangu. Ostatecznie zebraliśmy się w 6 osób – 5 Karpaczan i Łodzianka. Ruszyliśmy dość sprawnie, aby po krótkim czasie intensywnego marszu ściągać z siebie część garderoby, co by później się nie zgrzać i nie zmarznąć… Ci, którzy nie potrzebowali częściowego roznegliżowania korzystali z chwili i rozgrzewali się zawartością swoich piersiówek, kieszonówek, plecakówek i innych orzechówek. Karpaczanie szli żwawo, Łodzianka z racji swojego pochodzenia z nizin miała nieco problemów na podejściach, ale szybko nadrabiała zaległości – za co należy się szacunek.

 

Pierwszy przystanek pod wiatą. Kanapeczki, termosiki – krótka przerwa i dalej pod górę. Kolejny przystanek w Samotni. Już przed Samotnią szlak był oblodzony, warunki dość trudne, ale nie tragiczne. Chmury nie zwiastowały dobrej pogody na szczycie, a lód pod nogami również dawał do myślenia. W Samotni jak zwykle było przyjemnie, w sylwestrową noc co prawda bufet zamknięty, ale przynajmniej można było się ogrzać, odpocząć i skorzystać z wychodka. Nikt nie robił problemów, nie miał pretensji  o to, że tam jesteśmy – atmosfera przyjazna turystom. Po przerwie czas ruszać dalej… na zewnątrz duje wiatr, mgła. Przed wejściem wesoły pies, rasa coś jakby biały owczarek szwajcarski, młody. Chętnie się bawił ze wszystkimi myląc przy tym komendy. Na komendę „daj” w sensie „daj patyk to ci rzucę” podawał łapę.
 
Poszliśmy dalej, na podejściu coraz więcej zmrożonego śniegu i lodu, ciężko się szło. Kijki to jednak dobra rzecz w takich warunkach. Od Samotni było już mgliście. Mgła osadzała na nas szadź. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy i dopiero po oświetleniu siebie nawzajem czołówkami widzieliśmy swoje zmrożone kurtki, czapki, rzęsy…
 
Doszliśmy do Strzechy Akademickiej. Tam z obsługą już nieco gorzej. Zagrzać się mogliśmy tylko w przedsionku służącym sylwestrowym imprezowiczom za palarnię. Odpoczynek w palarni – „marzenie” w górach. W drodze powrotnej i było jeszcze gorzej, ale o tym później. Wyszliśmy, lekko okopceni fajurami. Idziemy dalej we mgle. Ktoś rzucił hasło – „gasimy czołówki! zobaczymy ile przejdziemy!”. Przeszliśmy może ze 100 metrów – zbyt męczące zajęcie w takich warunkach.
 
Wyszliśmy na płaskowyż, kierujemy się do Domu Śląskiego. Tam jak przed rokiem – impreza. Drzwi zamknięte nawet do przedsionka. Na Równi pod Śnieżką wiatr był najsilniejszy, więc kilkadziesiąt osób zmierzających na szczyt chroniło się przed nim stając za budynkiem…
 
Długo nie wytrzymaliśmy na tym wietrze, ruszyliśmy sprawdzić zamontowane w tym roku nowe łańcuchy na zakosach. Dają radę. Na szlaku dużo takich wariatów jak my – nie spodziewaliśmy się, że będzie tyle osób. Jak widać nie tylko nas nie kręci picie wódki na domówkach, rynkach, balach czy w innych zatłoczonych miejscach. Ten „tłok” na szlaku tworzył klimat, którego się szybko nie zapomina.
 
Na szczycie widoczność ok. 20 metrów. Polska restauracja zamknięta. Do czeskiej drzwi zamknięte przez to, że już więcej osób do środka nie dało się wcisnąć. Wstępnie wszyscy się zawiedli, że nie było tak jak przed rokiem. Mgła sprawiała jednak, że światła czołówek można było porównać do sylwestrowych zimnych ogni. Wyjątkowa atmosfera. Czas na zrobienie zdjęć… niestety w pośpiechu przed wyjściem zapomniałem zabezpieczyć głowicy statywu i aura pokryła ją lodem. Palce zaczęły drętwieć od odladzania statywu. Ostatecznie nie udało mi się zamontować aparatu – poddałem się. W tym czasie aparat obrósł szronem, zdążyłem zrobić tylko 5 zdjęć, potem przestał ostrzyć. Mogłem go spokojnie schować i znieść na dół.
 
Odliczanie… było ich kilka w sumie. Każda grupa miała swój zegarek, a że telewizji tam nie było to każda grupa odliczała sobie. Mniejsza z tym, o północy ponad setka osób będących na Śnieżce zamieniła się w jedną wielką grupę górskich przyjaciół, wszyscy składali sobie życzenia, chociaż nie widzieli się nigdy wcześniej i pewnie nie zobaczą się później. Szampana można było wypić tylko łyk – zimno robiło swoje. Jedna butelka starczała na 10 osób, a i tak jeszcze tego trunku zostało w niej sporo. Niektórzy próbowali odpalać fajerwerki. Tym którym się udało, pogoda łaskawie pozwoliła słyszeć tylko huk – eksplozję widziała tylko mgła.
 
 
tekst: Andrzej Olszewski/ radiokarpacz.pl
fot. Igor Bucki
Autor: radiokarpacz.pl
‹ zobacz wszystkie aktualności

Dodaj komentarz

komentarzy : 0

Brak komentarzy. Skomentuj pierwszy!

E-mail
Tytuł (*)
Treść (*)
(*) Pola wymagane